Strategie Dla Biznesu / Blog / Chory pracownik w pracy czyli prezenteizm gorszy niż sama grypa

Chory pracownik w pracy czyli prezenteizm gorszy niż sama grypa

Kaszel, katar, gorączka, skręcona kostka, grypa, migrena, “jelitówka”… Choroba i inne niedyspozycje zdrowotne coraz częściej nie jest wystarczającym powodem dla pracowników, by skorzystać ze zwolnienia lekarskiego i spokojnie wracać do zdrowia w domowym zaciszu. Podczas gdy jeszcze niedawno realnym problemem dla pracodawców były fałszywe L4, teraz powszechne stało się nowe zjawisko, określane mianem prezenteizmu.

Chory pracownik w biurze

Czym jest prezenteizm?

Prezenteizm (ang. presenteeism) to nieefektywna obecność w pracy czyli przychodzenie do niej w złym stanie zdrowia, zarówno fizycznym (np. z gorączką, grypą, bólem kręgosłupa czy nieżytem żołądkowym) oraz psychicznym (np. przemęczenie). Jego nazwa pochodzi od angielskiego słowa “present” czyli obecny. Jest to zjawisko na tyle powszechne w świecie, że prezenteizm został już okrzyknięty jedną z korporacyjnych chorób XXI wieku, zaraz obok pracoholizmu.

O prezenteizmie mówimy wtedy, gdy przychodzisz do pracy nawet wtedy, gdy czujesz się zbyt chory, by efektywnie pracować. Idziesz do lekarza, robisz badania, kupujesz reklamówkę lekarstw a potem zamiast do łóżka – wędrujesz do pracy. Spędzasz w niej tradycyjne osiem godzin pracując nieefektywnie lub siedząc kompletnie bezproduktywnie, nerwowo zerkając na zegarek, kiedy w końcu wybije szesnasta. Zdarzyło Ci się tak?…

Z badań przeprowadzonych w 2011 roku przez serwis Praca.pl wynika, że zaledwie 7 proc. Polaków idzie po zwolnienie chorobowe do lekarza, gdy czuje się źle. Aż 38 proc. przychodzi do pracy z lekkim przeziębieniem. A ponad połowa (55 proc.) uważa, że nie może sobie pozwolić na chorowanie w domu. W której grupie jesteś Ty?

Perspektywa pracownika…

Kaszle, kicha, narzeka na ból kręgosłupa albo ogólne rozbicie, a jednak decyduje się na przyjście do pracy. Sięga po “cudowne specyfiki” reklamowane w telewizji, kupuje kartony chusteczek higienicznych lub maści przeciwbólowe i tkwi przed komputerem w offisie lub innym openspejsie niczym majtek na bocianim gnieździe. Dlaczego?

Chory pracownik przychodzi do pracy, bo wydaje mu się, że wybiera opcję, w której nie traci. Czego nie traci? Na przykład części swojego wynagrodzenia, bo za zwolnienie dostałby tylko 80 proc. normalnej pensji, jeśli jest na etacie. Nie traci premii, którą ma wypłacaną od zrealizowanego targetu. Albo premii frekwencyjnej, za brak nieobecności. W skrajnym wypadku nie traci stanowiska.

To względy finansowe. A inne?

Przychodzi, bo czuje się odpowiedzialny za swoją pracę i nie chce na nikogo zrzucać swoich obowiązków. Bo od niego zależna jest praca zespołu. Bo jest jedynym specjalistą w tym obszarze i po prostu nie nie ma nikogo, kto mógłby go zastąpić. Bo nie chce stracić opinii zaangażowanego pracownika – a przecież szef tak krzywo patrzy na wszystkich, którzy chorują… Po co się narażać i dawać pretekst do zwolnienia… Atmosfera jest nerwowa, terminy gonią – trzeba wziąć się w garść i robić swoje.

Jest jeszcze presja czasu… Muszę zamknąć ten projekt, bo inaczej firma straci ważnego klienta, albo co gorsza – zapłaci karę za opóźnienia. I kto wtedy będzie winny?

A gdyby został w domu?

Zyskuje możliwość wychorowania się “po ludzku” – w łóżku, spokojnie i w komfortowych warunkach. Dojdzie do zdrowia o wiele szybciej. Dzięki temu o wiele szybciej będzie mógł wrócić do pracy. Zminimalizuje ryzyko powikłań. Specjaliści biją na alarm, że niedoleczona grypa może np. doprowadzić do zapalenia płuc, oskrzeli czy mięśnia sercowego. A wtedy konieczne będzie długotrwałe i często kosztowne leczenie.

Przede wszystkim jednak – nie będzie zarażać innych.

Perspektywa pracodawcy…

Myślisz, że skoro masz niską absencję chorobową w firmie a Twoi pracownicy są tak zaangażowani, że nawet z grypą stawiają się na stanowisku pracy, to jest to powód do zadowolenia?

Teoretycznie jest to plus.

Praca jest wykonywana, projekty realizowane – wszystko idzie tak, jak powinno. Wszyscy są na swoich stanowiskach, kontrakty są obsługiwane, terminy dotrzymywane. Nie musisz się przejmować zapewnieniem zastępstwa czy zmianą planów. Nie musisz obciążać innych członków zespołu dodatkowymi obowiązkami. Przecież tyle się dzieje, a oczekiwania klientów rosną – wszystko musi więc chodzić jak w zegarku. A Twoi ludzie dobrze o tym wiedzą, że przed wami ważne spotkanie, ważny projekt, niezwykle potrzebny model finansowy, ważna oferta do przygotowania…. Nie możesz przecież pozwolić sobie na straty finansowe. I pozornie nie tracisz na ich chorobach i nieobecności.

Czy na pewno?

Według badań naukowców wydajność chorego pracownika spada nawet do 40 procent. Niektórzy specjaliści uważają, że opóźnienia i trudności w wykonywaniu zadań mogą sięgać 60 proc. normalnego tempa pracy. Wyliczono nawet, jaki jest wpływ niektórych schorzeń na efektywność pracy. I tak na przykład katar alergiczny powoduje spadek wydajności o 20 proc. a migrena aż o połowę.

Zależność jest prosta – chory pracownik to mniej efektywny pracownik.

Nie ma tutaj znaczenia, czy choruje dyrektor oddziału, asystent w biurze czy referent w urzędzie. Każdy chory pracuje gorzej, bez względu na zajmowane stanowisko. To dotyczy także Ciebie.

Chory pracownik jest w pracy, ale w dużej mierze pozornie. Wykonuje swoje obowiązki, ale robi to wolniej, mniej dokładniej i może przy tym popełniać błędy. A te mogą być bardzo kosztowne – o wiele bardziej, niż gdyby poszedł na zwolnienie lekarskie. Spada też szybkość reakcji i zdolność koncentracji. Szczególnie jest to groźne, gdy od jego pracy zależy bezpieczeństwo innych osób.

Nieleczona choroba przedłuża się, a to zwiększa ryzyko powikłań i o wiele dłuższej nieobecności w pracy. Chory pracownik rozsiewa zarazki i roznosi wirusy. Wystarczy jedna kichająco-smarkająca osoba, by biuro ogarnęła epidemia. Co jeśli nagle zachoruje cały Twój zespół? Albo jego duża część? Koszt choroby wszystkich pracowników będzie ogromny. O wiele wyższy, niż koszt wysłania na zwolnienie jednej tylko osoby.

Co zrobić gdy chory pracownik przyjdzie do pracy?

Odesłać natychmiast do domu. Nie ma takiej sprawy, która nie mogłaby poczekać i takiego pracownika, którego nie można byłoby chwilowo zastąpić.
Tylko jak?

Wysłać go do domu siłą ? Oderwać brutalnie od komputera? Zabrać kluczyki od auta?

Jako pracodawca nie masz możliwości wysłania pracownika na przymusową wizytę lekarską. Kodeks pracy nie reguluje takiej sytuacji. Ale możesz przemówić mu do rozsądku. Dbanie o własnego pracownika się opłaca – wiemy to z własnej praktyki. Jeśli jest chory, zadbaj o to, by go zawieziono do domu lub do lekarza. W skrajnych przypadkach do szpitala.
Bez ociągania i kręcenia nosem.
Ktoś inny skończy zaczętą robotę.
Klient zaczeka, a jak nie – będą następni.
Projekt też nie zając – nie ucieknie. Zostanie skończony później.

Chory ma wyzdrowieć. I dopiero wtedy może się rzucić w wir pracy. Jeśli będzie czuł się dobrze, zrobi to nawet z ochotą i radością.
I na pewno będzie miał w głowie, że szef zadbał o niego, gdy ten był chory.

Warto o tym pamiętać.

Jeśli już naprawdę rozpoczęty projekt nie może poczekać – w ostateczności zapewnij choremu możliwość pracy z domu. Żyjemy w czasach, w których praca zdalna jest bardzo łatwa do zorganizowania. Nawet jeśli chory pracownik będzie pracować w ten sposób tylko kilka godzin w ciągu dnia, zapewnisz sobie możliwość reakcji w sytuacji, w której potrzebne jest natychmiastowe działanie.

Zadbaj także o to, by wprowadzić w zespole procedurę zastępowania siebie nawzajem w sytuacji, gdy ktoś zachoruje. Choćby najprostszą, pozwalającą ugasić najważniejsze pożary. To zaprocentuje i ułatwi koordynowanie pracy.

A jak szef choruje – też ma wyzdrowieć. Z zasmarkanego i z gorączką i tak nie będzie wielkiego pożytku.

Bo szef też człowiek. Jego też choroba potrafi powalić. I jest wtedy równie nieefektywny.

2019-12-18T19:23:58+01:00